KATUSZE MATERII

Cokolwiek, w co można uwierzyć, jest obrazem prawdy.

W. Blake

Spekulacje Newtona na temat eteru nie były niczym osobliwym na tle ówczesnych teorii. W 1674 r. John Mayow, lekarz, zaledwie o dwa lata starszy od Newtona, ogłosił traktat przywodzący na myśl spe­ku­lacje z Hipotezy. Pisał w nim o pewnym tchnieniu saletrzano-­powietrznym (spiritus nitro-aereus), które nadaje powietrzu sprę­żys­tość, podtrzymując również życie i spalanie.

Poglądy Mayowa były mechanistyczną repliką filozofii, którą wcześniej głosił Jan Baptista van Helmont. Van Helmont uważał wo­dę za materię podstawową, żeński pierwiastek, który musi zostać zapłodniony, aby mogła powstać jakakolwiek rzecz w naturze. Dla potwierdzenia tego poglądu przeprowadził słynne doświadczenie, w którym obserwował drzewko rosnące w odważonej ilości ziemi. Gdy drzewo urosło, zważył ponownie ziemię – okazało się, że na­dal ważyła ona tyle co na początku. Wywnioskował stąd, że to wo­da używana do podlewania zamieniona została w stałą materię drze­­wa. Doświadczenie van Helmonta powtarzał Boyle i powoływał się na nie wielokrotnie jako przykład możliwych przemian materii, choć interpretował je zgodnie z filozofią mechanistyczną.

Kartezjusz oddzielając ducha od materii chciał poddać cały ob­szar materialnego świata jednolitym prawom swej mechaniki. Rów­nież zwierzęta i rośliny miały być rodzajem mechanizmów. Kar­tezjusz przeciwstawiał się w ten sposób długiej tradycji trakto­wania przyrody jako organizmu. W myśli tradycyjnej różnica między światem form organicznych a nieożywioną przyrodą była różnicą stopnia, bez ostrego rozgraniczenia. Trzy królestwa przyrody: zwie­rzęce, roślinne i mineralne, mimo różnic stanowiły jedną ożywioną całość. Oprócz duszy rozumnej, zmysłowej i wegetatywnej istniała również dusza kamieni. O jej istnieniu świadczyć miały takie zja­wiska, jak krystalizacja. Również skamieliny traktowano jako przy­kła­dy rozumnego porządku wśród minerałów. Wierzono, że kamie­nie i metale rodzą się w trzewiach Ziemi z nasienia, podobnie jak zwierzęta i rośliny. Metale dążą do doskonałości, dojrzewają, tzn. przechodzą cykl przemian, którego ukoronowaniem jest powstanie złota – metalu najdoskonalszego. Istniała nawet teoria złotego drzewa, które z głębi Ziemi rozgałęziać się miało ku powierzchni. Jego najcieńsze gałązki odnajdujemy jako żyły metali w kopalniach, reszta ukryta jest zbyt głębko, abyśmy mogli tam dotrzeć.

Do tych tradycyjnych koncepcji odwoływała się alchemia, dzie­dzina wywodząca się jeszcze ze starożytności i rozwijana również w arabskim i łacińskim średniowieczu. Dzięki wynalazkowi druku licz­ba pism alchemicznych, dawnych i nowych, dostępnych w drugiej połowie wieku XVI i w wieku XVII niepomiernie wzrosła i alchemia znalazła się w tym okresie u szczytu swego powodzenia.

Alchemicy pragnęli naśladować naturę i w swej pracowni przys­pieszyć procesy, które samorzutnie przebiegają we wnętrzu Ziemi. W doktrynie alchemicznej wszystkie metale utworzone są z tej sa­mej materii podstawowej, ta pierwsza materia zwana była merku­riu­szem filozoficznym. Aby go uzyskać, należy ze zwykłego merkuriu­szu, tzn. rtęci, usunąć ciekłość, czyli jego „wodę”, należy również usunąć „powietrze” i tym samym zestalić go. Niektórzy autorzy utrzy­mywali ponadto, że trzeba go uwolnić również od elementu ziemi, który zawadza w osiągnięciu doskonałości. Merkuriusz filo­zo­fów był uniwersalnym rozpuszczalnikiem metali niezbędnym do przeprowadzenia transmutacji.

Drugim składnikiem metali odpowiedzialnym za twardość i sta­łość miała być siarka. Znów chodziło tu o siarkę alchemiczną, a nie pospolity minerał. Siarka przy odpowiednim połączeniu z merku­riuszem tworzyć miała złoto.

Alchemię uważano za sztukę doskonalenia materii. Celem jej ope­racji było złoto, ponieważ było materią najdoskonalszą i najszla­chet­niejszą. Było więc godne zainteresowania nie dlatego, że było najcenniejsze, lecz, przeciwnie, było najcenniejsze właśnie dlatego, że było najdoskonalsze. Większość alchemików odrzucała (przynaj­mniej werbalnie) pragnienie zysku i można im o tyle wierzyć, że utrzymanie pracowni alchemicznej było przedsięwzięciem kosztow­nym zarówno ze względu na rzadkie substancje potrzebne w pracy, jak i na konieczność zatrudniania pomocników do trwających dzień i noc eksperymentów.

Przeświadczenie o doskonałości złota wiązało się z jego niez­wyk­łymi właściwościami: ciężarem, pięknym kolorem i obojętnością chemiczną, która sprawia, że złoto nie zmienia się pod wpływem żadnych czynników chemicznych. Złoto było materią niezmienną, a właś­nie niezmienność, niepodleganie prawom czasu, uważano za wyróżnik doskonałości. Doskonały, czyli właśnie niezmienny, zam­k­nięty w cyklicznym ruchu, miał być arystotelesowski Wszechświat. Ciała niebieskie miały składać się z materii nie podlegającej zmia­nom, różnej od czterech elementów znanych na Ziemi. Ów piąty element – quinta essencia – był często przedmiotem spekulacji alchemicznych.

Wraz z upadkiem kosmologii Arystotelesa zmieniać zaczął się pogląd na doskonałość substancji. W Dialogu o dwu najważ­niej­szych układach świata Galileusz wyraża opinię, iż to pragnienie osobistej nieśmiertelności każe upatrywać doskonałości w diamen­tach czy złocie. Są one cenne jedynie dlatego, że są rzadkie. Mniemanie o doskonałości złota miało jednak pewne uzasadnienie również w mechanistycznej filozofii – złoto jako najcięższy metal byłoby substancją zawierającą najmniej porów między cząstkami, i z tego powodu wyjątkową.

Nazwy i alchemiczne symbole siedmiu znanych metali były jedno­cześnie nazwami i symbolami siedmiu planet (siódemka była liczbą ma­giczną) oraz bogów. Mitologiczna wiedza o bogach była jednym ze źródeł alchemicznych alegorii. Bóg Merkury, od którego wywodziła się inna nazwa rtęci, był najbardziej ruchliwym z bogów olim­pijskich pośrednikiem i wysłannikiem Zeusa. Złoto kojarzone było ze Słońcem, srebro z Księżycem (Dianą, Luną, tradycyjnym wodnym bóstwem żeńskim), miedź z Wenus, żelazo z Marsem, cyna z Jo­wiszem, a ołów z Saturnem. Szczególną rolę odgrywała w alche­micz­nych rozważaniach para: męskie Słońce, czyli złoto, oraz żeński (w większości języków) Księżyc, czyli srebro – dwa ciała niebieskie o widocznej i mniej więcej jednakowej tarczy. Michael Maier przedstawia ich wzajemny związek następująco: „Słońcu po­trze­ba Księżyca jak kogutowi kury”. Połączenie Słońca i Księżyca miało dać w wyniku hermafrodytę – tradycyjny symbol meta­fizycznej pełni – noszący w alchemii nazwę Rebis.

Również symbolika chrześcijańska wniosła swój wkład do al­chemii. Autorzy alchemiczni stosowali do materii takie terminy, jak chrzest, małżeństwo, śmierć i zmartwychwstanie. Proces doskona­lenia materii, Wielkie Dzieło, opisywany był jako rytuał inicjacyjny, znany z wielu religii. Materia przez cierpienia, a następnie chaos, czyli symboliczną śmierć, miała przechodzić do doskonałości.

Alchemia była poprzedniczką chemii w zakresie praktyki labora­to­ryjnej, nadawała jej jednak zupełnie odmienny sens. George Ripley, kanonik z Bridlington w Yorkshire, w 1471 r. opisał procesy stosowane w alchemii. Była wśród nich „kalcynacja”, która trwać miała rok albo i dłużej i w której ziemia miała być przekształcona w wo­dę, ta w powietrze, powietrze w ogień, a ogień z powrotem w zie­mię. Wynikiem tego procesu był „dziób kruka” albo „popiół z drzewa Hermesa”. Innymi procesami były: rozpuszczanie, separacja, koniunkcja, czyli połączenie (w którym „kobiecy”  merkuriusz miał być połączony z „męską” siarką, po czym miał leżeć przez pięć miesięcy), gnicie, fermentacja oraz pomnożenie, czyli multiplikacja. Pomnożenie mogło dokonać się w barwie, zapachu, mocy i również w ilości substancji. Stadium końcowym miała być projekcja, czyli tran­s­mutacja metali – należało rzucić uzyskaną „medycynę”, czyli ka­­mień na powierzchnię roztopionego metalu. Uważano, że jeżeli na­­wet operacje podnoszenia godności substancji nie osiągnęły sta­dium końcowego, to i tak uzyskany produkt nadaje się na lekarstwo.

Odczytywanie pism alchemicznych przypominało łamanie szy­frów. Podejście takie nie było zresztą ograniczone tylko do alche­mii. Wierzono powszechnie, iż starożytni mędrcy znali tajemnice natury, które przekazali w formie zrozumiałej wyłącznie dla wtajem­ni­czonych. W ten sposób Mojżesz był uważany za teologa i filozofa, a Hermes Trismegistos, „potrójnie wielki” – kapłan, król i mędrzec – za założyciela alchemii i nauk „hermetycznych”. W okresie rene­sansu obok klasyków greckich i rzymskich odkryto również pisma poświęcone ezoterycznym naukom starożytności. Obok Platona i Plo­tyna tłumaczono pisma hermetyczne. Uzgadniając owe odkry­cia z tradycją chrześcijańską powoływano się na jedną wspól­ną doktrynę prisca sapientia – odwiecznej mądrości. Miała ona być znana prorokom i dawnym filozofom oraz przekazywana wybranym z pokolenia na pokolenie, a publicznie jedynie w sposób zawo­alowany, za pomocą alegorii i symboli.

Jak pisał bowiem Elias Ashmole w Theatrum chemicum Brit­tanicum, wielkim zbiorze tekstów alchemicznych czytanym przez Newtona:

Przeszłe wieki jak rzeki przyniosły do nas na fali lżejsze i sofis­ty­cz­ne cząstki wiedzy; lecz te, które były głębokie i tajemnicze – [stanowiąc] ciężar ich i solidność – opadły na dno []  [60].

Wielu autorów wsparcia swoich poglądów szukało u starożyt­nych. Dla Henry’ego More'a argumenty za preegzystencją duszy były trojakiego rodzaju: rozumowe, na podstawie Pisma oraz świa­dectwa najstarszych filozofów. Charleton argumentuje według tego samego potrójnego schematu na rzecz jedyności naszego świata, a przeciw wielości światów. Argumentacja ta w części odnoszącej się do starożytnych przybiera postać plebiscytu: większość sławnych autorytetów opowiada się przeciw wielości światów.

Wiara w autorytet starożytnych skłaniała do poszukiwania klu­cza nie tylko do pism alchemicznych, lecz również do klasycznych mitów starożytnych, przedstawionych np. przez Owidiusza w Meta­morfozach. Johann Rudolph Glauber, odkrywca tzw. soli glauber­skiej, zinterpretował w sposób alchemiczny mit o wyprawie po złote runo. Po długiej i niebezpiecznej żegludze Argonauci dotarli do Kolchidy, gdzie dzięki pomocy biegłej w sztuce magicznej Medei Jazonowi udało się ujarzmić byki o spiżowych racicach i zasiać zęby smoka.

Jazon w tej pomysłowej przypowieści przedstawia filozofów; Medea – staranne rozważania; mozolna i niebezpieczna żegluga oznacza roz­maite prace chemiczne, pilnujący smok ziejący ogniem oznacza łupek, saletrę i siarkę; a złote runo jest tynkturą albo duszą siarki, za pomocą której Jazon przywrócił zdrowie swemu wiekowemu ojcu i zys­kał dla siebie ogromne bogactwa. [...]

Stąd dostatecznie jasne jest, jak niezrozumiale starożytni filozo­fowie opisywali zestalenie siarki przez saletrę i jak przemyślnie ukryli je przed wzrokiem niegodnych [10].

Sir William Petty z kolei starał się z tego mitu o Jazonie i Medei od­czy­tać wiadomości na temat transfuzji krwi. Filozofia mechani­styczna traktowana była często jako powrót do prawdziwej dok­tryny starożytnych atomistów po wiekach błądzenia. Mimo odmien­nego języka filozofia ta dość łatwo dawała się pogodzić z tradycją alchemii. Skoro bowiem materia jest jakościowo taka sama we wszy­stkich ciałach, a widoczne przemiany ciał tłumaczyć należy zmia­ną ruchu oraz ułożenia cząstek, to łatwo było uwierzyć, że moż­liwa jest przemiana jednego metalu w drugi. Dlatego ostrożny i sceptyczny Robert Boyle, który tak mocno krytykował jałowe spekulacje, sam zajmował się eksperymentami alchemicznymi. W wydanym w 1666 r. dziele The Origine of Formes and Qualities According to the Corpuscular Philosophy (Pochodzenie form i jakości według filozofii korpuskularnej) przedstawia nawet dwa doświad­cze­nia, w których zachodzi transmutacja. Jedno z nich dotyczyło prze­­miany wody w ziemię w wyniku kolejnych destylacji i cyto­wa­ne było przez wiele dziesiątków lat przez Newtona. Moż­li­wości zachodzenia transmutacji nie odrzucał początkowo również Her­mann Boerhaave, uważany za pierwszego przedstawiciela racjo­nal­nej che­mii. Wszelako prowadzone przez niego już w XVIII w. wielo­letnie doświadczenia nad transmutacją skończyły się niepowo­dzeniem.

powrót do strony głównej